"Chęć życia."
- Ale mam pecha, że to akurat moja kapsuła została uszkodzona. - Pomyślałem. - Trzask! - Uderzyłem pięścią o konsolę mostku. - Na tym statku leciało razem ze mną 10 tyś. ludzi, jakim cudem to akurat trafiło na mnie?! - Powiedziałem sam do siebie głośnym tonem.
Właściwie w moim nieszczęściu było też dużo szczęścia, mogłem umrzeć. Mogłem zostać zamrożony na wieki wieków dryfując w kosmicznej pustce na tym statku, oczywiście nie na wieczność. Kapsuły kriogeniczne co prawda mają na celu spowolnienie metabolizmu i procesu starzenia się ale biologii nie da się oszukać całkowicie. Niektóre procesy w ciele nadal zachodzą
i w końcu każdy umrze. Są one zaprojektowane tak aby spowolnić proces starzenia się mniej więcej dziesięciokrotnie więc dożycie setki zajęłoby mi w niej tysiąc lat. Mogłem też zostać upieczony żywcem jeśli temperatura wewnątrz kapsuły drastycznie zaczęła by rosnąć.
- Trzeba coś zrobić. - Powiedziałem do siebie ponownie. - Pierwszą rzeczą jakiej mi potrzeba to powietrze! Bez niego kilka minut i będzie po mnie więc nie mogę dopuścić do tego aby mi go zabrakło.
Zacząłem przeszukiwać plany statku, otwierać pliki serwisowe i raporty z awarii. Na czas lotu wszyscy byli zamrażani w kapsułach więc całość statku była dekompresowana a powietrze odprowadzane do specjalnych zbiorników. Beznadziejnie czytało się ten maszynowy bełkot bo całym statkiem podczas rejsu sterowała sztuczna inteligencja.
- Właśnie!!! Eureka! - Zawołałem. - SI! Jej pomoc na pewno mi się przyda i zdołam dzięki niej osiągnąć coś więcej niż w pojedynkę. W końcu to ona jest tym statkiem. I mówiąc w cudzysłowie "wie co ją boli". Szczerze, to widząc skalę zniszczeń na migoczącym na czerwono hologramie ukazującym aktualny stan statku moja nadzieja na lepsze jutro momentalnie runęła, ale w sytuacjach skrajnych człowiek jest w stanie zrobić bardzo dużo aby tylko przeżyć. Tak właśnie było ze mną. Nie po to od dziecka latałem statkami i wpajano mi co robić w sytuacjach kryzysowych. Nie po to spędziłem w akademii kosmicznej osiem lat życia studiując inżynierię i doskonaląc swoje umiejętności pilotażu żeby pokonał mnie jakiś kawałek żelastwa i ceramicznych spieków. Nie po to zostałem astronautą żeby umrzeć w kosmosie jako mieszanina węgla i kilku wiader wody.
- Nie ze mną te numery! - Wziąłem się w garść i oderwałem się od czytania logów bo właśnie znalazłem plany szybów wentylacji i systemów podtrzymywania życia.
Obok mnie leżał tablet diagnostyczny, zabrałem go do ręki i przerzuciłem na niego wszytko co może mi być potrzebne. Odepchnąłem się od konsoli w stronę wyjścia i przeleciałem przez wielką śluzę odgradzającą mostek od reszty modułu sterowania. Urządzenie pokazywało mi, że główne szyby wentylacji nie są uszkodzone a cały moduł uzdatniania powierza i wody znajduje się w tylnych częściach statku. Klikając na ikonę modułu cały podświetlił się na czerwono a na ekranie pojawił się wielki czerwony napis określający jego status jako "OFFLINE". Powoli szybując dostałem się do modułu mieszkalnego. To tutaj po przybyciu na miejsce mieliśmy mieszkać i pracować oraz miał on być swego rodzaju bazą wypadową i portem dla promów podczas budowania habitatów na powierzchni Canoi. Moduł mieszkalny znajdował się w bębnie grawitacyjnym statku więc wreszcie mogłem stanąć na nogi. Co prawda byłem przyzwyczajony do stanu nieważkości ale cóż, ewolucja stworzyła nas tak, że jednak lepiej się nam chodzi niż lata. W całym statku było ciemno
a w niektórych miejscach nie świeciło już nawet oświetlenie awaryjne. Nim dotarłem do zamierzonego miejsca skanując po drodze za pomocą tabletu i wbudowanej kamery rozszerzonej rzeczywistości newralgicznych miejsc minęło dobrych kilkanaście minut bo cały statek miał niecałe dwa kilometry długości.
a w niektórych miejscach nie świeciło już nawet oświetlenie awaryjne. Nim dotarłem do zamierzonego miejsca skanując po drodze za pomocą tabletu i wbudowanej kamery rozszerzonej rzeczywistości newralgicznych miejsc minęło dobrych kilkanaście minut bo cały statek miał niecałe dwa kilometry długości.
- O cholera! - Zakląłem na głos.
Moim oczom ukazało się sporych rozmiarów okno za którym zobaczyłem setki jak nie tysiące wszędzie latających odłamków. W tym momencie przypomniałem sobie, że przecież statek ma wyrwę w poszyciu.
- Będę potrzebował skafandra. Tak na wszelki wypadek.
Skierowałem się więc w stronę najbliższego szybu windy, aby zjechać w dół po drabinie w środku na zewnętrzną część bębna i znaleźć jakąś śluzę ratunkową.
- Jeśli wszyscy odlecieli promami w pośpiechu i panice. To na pewno przy którejś ze śluz będzie się znajdował jakiś skafander.
Po dotarciu do windy drzwi okazały się być otwarte. Całe szczęście statku nie projektował żaden filmowiec więc podczas awarii zasilania najważniejsze drzwi się otwierały. Drzwi do szybu windy ładowni kriogenicznej były zatrzaśnięte gdyż podczas bardzo poważnych uszkodzeń wybudzane w pierwszej kolejności jest dowództwo i poszczególne, potrzebne osoby. Podczas ewakuacji ktoś musiał je z jakiegoś powodu zamknąć. Skoczyłem energicznie nad szybem i złapałem się drabiny, naciągnąłem rękawy bluzy na dłonie, w końcu czekało mnie kilka dobrych minut zjeżdżania a nie chciałbym się poparzyć i spaść na dół. Chwyciłem mocno za boczne rury, zaparłem się nogami
i zacząłem zjeżdżać w dół.
i zacząłem zjeżdżać w dół.
Komentarze
Prześlij komentarz